Bycie on-line przyniosło ze sobą wiele nowych możliwości. Dzięki internetowi mamy niemal nieograniczony dostęp do informacji, możliwość bycia w stałym kontakcie z innymi ludźmi – niezależnie od dzielącej nas odległości, sposobność kreowania swojego wizerunku i marki osobistej – to wszystko (i wiele innych rzeczy) jeszcze nigdy nie było tak proste. Jednak mimo wielu korzyści, jakie internet nam przyniósł, nie sposób nie zauważyć, że korzystając z niego, ponosimy coraz wyższe koszty psychiczne.
Jak konsumowanie treści on-line zmienia nasz off-line?
W miarę jak rośnie wykorzystanie internetu, mniej osób sięga po tradycyjną, drukowaną prasę, a nawet książki. Nie oznacza to bynajmniej, że czytamy mniej, bowiem dostępność tekstów internetowych jest bardzo wysoka. Oznacza to jednak, że dużo rzadziej mamy do czynienia ze słowem drukowanym. Powstaje pytanie: czy to coś złego?
Choć strona tekstu na blogu i strona tekstu w czasopiśmie czy książce mogą się wydawać podobne, to jednak przyswojenie informacji zawartych na tych nośnikach wymaga uruchomienia innych zasobów. Czytając ten artykuł na moim blogu, musisz przewijać stronę, być może także klikać tu i ówdzie, np. jeśli chcesz przesłać ten artykuł komuś znajomemu (będzie mi bardzo miło, więc śmiało! ;) ). Czytając artykuł w drukowanym czasopiśmie, trzymasz je w rękach lub przynajmniej kładziesz przed sobą, kartkujesz strony, dotykając je palcami. W obydwu przypadkach wykonujesz pewne ruchy (fizycznie), ale także angażujesz się w lekturę zmysłami. Tyle tylko, że te ruchy oraz bodźce zmysłowe są odmienne.
Gdy czytasz słowo drukowane możesz m.in. poczuć zapach farby drukarskiej czy też doświadczyć pod opuszkami palców tego, jaka jest faktura stron. Ja sama należę do osób, które uwielbiają wąchać strony książek i bez opamiętania macają ich okładki (don’t judge me! ;) ). Sprawia mi to frajdę, jest przyjemne, powoduje, że czuję się bardziej związana z tekstem, który czytam. Nie wącham jednak smartphone’a, gdy słucham na nim audiobooka ;). Scrollowania tekstu palcem, po ekranie smarphone’a, także nie nazwałabym przyjemnym doznaniem.
Kolejna różnica polega na tym, że teksty on-line często konsumujemy fragmentarycznie – czytamy jedno lub dwa zdania i przeskakujemy do kolejnego akapitu. Szukamy też pogrubionych słów, gdyż często to najważniejsze hasła w tekście, więc to na nich zawieszamy swój wzrok. Ta odmienność sposobu, w jaki poruszamy się po tekście on-line’owym, wpływa negatywnie na naszą koncentrację oraz na głębokość odbierania tekstu.
Nadmiar, od którego boli głowa
Bycie w sieci to bycie nieustannie bombardowaną bodźcami i informacjami. Jest tego tak dużo, że na dłuższą metę nie jesteśmy w stanie myśleć na głębszym poziomie. Informacja wpada jednym uchem, a drugim wypada. Kreatywność i wnikliwość możemy wtedy odwiesić na kołek. A ponieważ dalej jesteśmy zalewane bodźcami i informacjami, w pewnym momencie musi dojść do przeciążenia naszego umysłu.
Dla naszego mózgu bycie w sieci przypomina sytuację, w której byłby jednocześnie zaangażowany w czytanie książki, słuchanie muzyki i rozwiązywanie sudoku. Zmęczony umysł ma dużo większą trudność w przesiewaniu przez sito informacji, aby oddzielić te ważne od nieważnych. W wyniku tego, że bycie w sieci wymusza na nas podzielność uwagi, nieuchronnie spada nasza uważność i koncentracja. Na łeb na szyję leci też efektywność naszych działań oraz poziom zrozumienia tego, co czytamy czy też czego słuchamy bądź oglądamy.
Cały ten stres…
Czy korzystanie z internetu może przynosić podobny poziom lęku, jak oglądanie horroru? Otóż może. Kiedy? Na przykład wtedy, gdy strona, którą chciałyśmy przejrzeć, ładuje się z kilkusekundowym opóźnieniem albo nasz telefon na chwilę się zawiesza. Niekorzystnie na odczuwany przez nas poziom stresu może także wpływać poczucie presji, by natychmiast odpowiadać na wiadomości i powiadomienia otrzymane przez nas za pośrednictwem mediów społecznościowych. Unaoczniły to badania przeprowadzone przez profesorkę psychologii Larissę Barber z Northern Illinois University (próba 240 studentów).
Użyteczne bycie on-line
Nie sposób przejść obojętnie wobec tego, że internet wpływa na nasz stan psychofizyczny. Z badań przeprowadzonych w 2019 roku, a więc przed pandemią, wynikało że wśród polskich internautów aż 16% było w grupie wysokiego zagrożenia FOMO a kolejnych 65% zostało przypisanych do poziomu średniego zagrożenia FOMO (więcej na ten temat przeczytasz w artykule “Nawyki w sieci. Co i jak długo robimy w internecie?”).
Projektanci dokładają wszelkich starań, by wydłużyć czas korzystania przez nas z aplikacji. Dbają także o to, abyśmy nie zawsze otrzymywały oczekiwaną gratyfikację, np. "lajki" pod naszymi postami. I dlatego to właśnie my, jako świadome (mam nadzieję…) użytkowniczki internetu, smartphone’ów, mediów społecznościowych potrzebujemy wypracować optymalne dla siebie sposoby bycia on-line. Takie, które nie będą powodowały wyrzutów sumienia, poczucia straty czasu, poczucia bycia nie dość dobrą, a także fizycznych schorzeń - takich, jak choćby RSI, czyli repetitive strain injuries, czyli nadwyrężenie np. kciuka, szyi, łokci.
Ta strona szamie ciastki, bo nikt tak człowieka nie rozumie, jak ciastki. Sałata nie rozumie, jarmuż nie rozumie, a ciastki zawsze! To było po ludzku, a oto wersja profeszynal: korzystam z Google Analytics oraz Facebook Pixel w celach analitycznych i marketingowych. Zbierane dane trafiają również do dostawców tych narzędzi. Możesz blokować cookies w ustawieniach przeglądarki lub poprzez dodatkowe wtyczki. Szczegóły znajdziesz w polityce prywatności.